sobota, 24 stycznia 2009

Kombajny

Jak się jej bliżej przyjrzeć, to się może wydawać, że Anka zwykła dziewczyna, że plecak nosi jak inni, w jej wieku, to jest w liceum już, na początku samym, zaraz po gimnazjum, jakby dopiero co z wody wyszli i jak te psy się otrzepywali, mocząc wszystko dookoła. No i Anka - rzeczywiście, spokojna jest, a i ładna całkiem, na lekcjach się rzadko udziela, ale to tylko nieśmiałość wrodzona. Wrodzona? No ojciec zawsze był milczek, jak sobie Anka wspomni, to zawsze jak matka awantury robiła to ojciec cicho siedział, i w sumie to się Ance to podobało, że nie jest jak u innych w domach, że ojciec matkę opierdoli i ta cicho siedzi. Co prawda, to prawda: matka Anki jak się już zaczynała wkurwiać, to na całego, a histerii przy tym!, a krzyku - o jezus. No i klnie matka strasznie nieprzyjemnie, czego sobie Anka zabroniła, no ale - wiadomo - się wyrwie od czasu do czasu. Trudno.
Anka ma siostrę, Irenę, to jest całe jej rodzeństwo, ta Irena, starsza, mądra zawsze, na rolniczym teraz, technologię rozrodu czy coś tam studiuje i się z niej Anka podśmiechuje czasami, ale to tylko jak chłopak Ireny zacznie, bo on to zawsze taki śmieszny. W domu Anki spokój, mieszkanie małe, matka z ojcem na tandecie mają budę z hamburgerami, więc nic nadzwyczajnego, ale się Anka wstydzić przecież nie będzie. Poza tym matka świetnie angielski zna, inteligentna jest, no klasa, jak się do innych matek porówna. Tylko, no musiała Irenę urodzić, a i później nie było czasu, żeby coś lepszego znaleźć. Na poczcie chwilę pracowała, ale to tylko chwilę. No nic.
"A idże już w ogóle, bo cię słuchać nie mogę" - tak teraz matka do ojca, ale nie żeby to to. Anka tych całych patologicznych historii nie znosi i w ogóle to myśli, że to jest poprzesadzane na wyrost i niepotrzebne w chuj. Tak myślę właśnie i nie wiem też dlaczego starałam się pisać w trzeciej osobie, zamiast sobie spokojnie, tak jak jestem. I dlaczego teraz też napisałam "starałam się", jak się to teraz, w tym momencie staram. No trudno. Jestem w takim momencie, że mi ciężko jest strasznie, bo w szkole do dupy i w domu też nie za bardzo. Wczoraj mnie tak wkurwiły te dwie pizdy, że aż chciałem powiedzieć Ance, żeby na następny raz spróbowała je opluć, może to poskutkuje, a jak nie, to niech przynajmniej wreszcie to zgłosi wychowawczyni albo coś w tym stylu.
Co można zaproponować tak na teraz, żeby w miarę ciekawe i z betonu było? Jak przenieść ten socreal cały w to teraz, kolorowe i szklane, nie narzekając przy okazji? Tego Anka nie wie, jak i nie wie skąd i po co jest teraz używana, i w jakim kierunku, i że nie powinna się godzić na to "używana", bo to jest uprzedmiotowienie i nic innego to to nie jest. Zwyczajnie.
Przychodzi na myśl taka historia, w której by się opowiadało o na przykład takiej inteligentnej dziewczynie, która zaraz po gimnazjum postanawia nie iść do jakiegoś liceum jebanego, tylko do zawodówki i później zapierdalać po prostu, pracować dużo, bo to teraz wszyscy po tych liceach, wszyscy, kurwa, na studia i nic więcej, po prostu: papiery mieć, wsadzić je sobie w dupę głęboko, żeby się przyjemnie zrobiło, z pięścią razem, tak, żeby to gardłem wyszło i wypadło na biurko jakiejś pizdy z sekretariatu, co do pracy przyjmuje. Ale to nie ma większego sensu. W ogóle nic nie ma większego sensu, nawet ten sens sam jest jak bułka przekrojona na pół, a w niej nic, nic nie ma. A jak się lodówkę otworzy to w chuj wszystkiego oczywiście, ale całe to odwijanie z folijki, to rozpięczętowywanie, wykładanie, układanie, sranie, tak odstręcza, że się bułki nawet samej nie je, tylko fajkę skręca i idzie na kanapę. A ta kanapa to jest już masłem posmarowana i my na niej za tę szynkę robimy, też w folijce, tylko, że nikt tego jeść nie będzie, to i może być kanapka z szynką owiniętą w folię i jeszcze z naklejką z ceną, tak to głupio wygląda, no ale jest nieużyteczne, więc nie ma sensu płakać.
Marzą się kombajny, czerwone i wielkie, i te uśmiechy jak te kombajny, też czerwone i wielkie, takie, że aż na pół nieba, że chałpę zasłaniają, ale w słońce nie wchodzą i jest taka czerwień metaliczna, błyszcząca, świeża i wieczna, jak miód, jak miód na przykład. Ance się śnią takie kombajny, jeżdżą po jej głowie, koszą i pakują całe to gówno złote jak zboże, które w jej głowie się sadzi gdy wstaje i rośnie przez dzień cały, codziennie, odkąd pamięta, że jest. I w nocy te maszyny ścinają i cienkim, metalowym drutem oplatają, żeby później zostawić, esencję zrobić, do zalania tylko, na kilka herbat i bez tych torebeczek pierdolonych, co później gniją po popielniczkach tylko po to, żeby można było łatwiej pety gasić.
Jakem zostawił, tak siedzi w kotłowni i do pieca przykłada, nie bacząc na czas i na brud dookoła, że już całe ubranie upierdolone tą sadzą, że popiół trzeba wygarniać dokładnie i wynosić do kontenerów. Tak by przerobić te kosze metalowe, zielone, i odmalować ładnie, żeby farbą pachniało na wieś całą, tak mocno, co by się wszyscy potruli wokoło i napruci tymi wyziewami chodzili do pola, sadzić i zbierać, sadzić i zbierać. Jak sie jajko na patelnię ze skorupki wypuści i podkręci gaz, to żeby tak jak to sadzone, wybrać od spodu łopatą, a wpierw łopatę z ziemi wyjąć i opłukać, żeby czysta, a później prosto na talerz i niech żre, niech rośnie ziemisty, brudny już od wewnątrz, od środka, tak, że później ten syf z pieca się sypiący już szkody nie robi, a tylko tarczę, zbroję, kurwa, pancerz ciało okalający, że już nie można ani dzidy ani noża wbić i nieśmiertelny niech po wsi chodzi i o kombajnach mówi wszystkim. To się śni.
Ancyne oczy pełne takiego drzewa, najpierw w lesie ściętego, później w dom dowleczonego, rąbanego z ojcem i do drewutni noszonego, co całe jest w czasie przyszłym i nie ma ani rośnięcia, ani szumu drzew innych, lasu, nie ma ptasiego śpiewu, co by do spania zachęcał jak i do wstawania naraz, że jest i śpiące i obudzone jednocześnie, w tym teraz, co to dopiero będzie, bo tak się o nim mówiło. I samo to, że się mówiło, już się w oczach Anki nie mieści, choć ktoś to przecież tam w sobie pewnie i ma, to Ankę nie obchodzi.
Jakby folder z bazą tekstur w worek włożyć i zawiązać, na środku pola położyć, to i tak jak te snopki świeci, w nocy coś wskazuje, a już na pewno jak latarnia - chroni. Byleby nie mieć odwagi na sprawdzenie czy się udaje, czy coś z tego rośnie, a tylko się w domu zamknąć, w tej chałpie z mosiądzu i kaptur na łeb, i można do klasztoru, z modlitwami razem śpiewać. Miasto ze wsi zrobić, przebudować wszystko, pięć złotych w wieś włożyć i tylko naciskać klawisz na pojedynczej stawce, a klawisz się świeci, ciągle jak we ćmie się gasi. Bo to jest tak chyba, że one do światła, bo w nich jest biegnięcie, takie jak to szkolne, z zajęć na czas i ocenę, tylko, że już to piąty raz ta sama klasa i już się starać nie trzeba, już nikt nie potrzebuje.
Anka wspomina, jak się do gimnazjum dostała i już na wstępie mówili, że kocówa będzie, że pisakiem na czole, ale nic z tego nie wyszło. To stąd ta pewność i zarozumienie, jakkolwiek by pomylić.

poniedziałek, 12 stycznia 2009

Goszcząc koruta w głowie / mózgu

Seremet leżał w przedpokoju
przez chwilę
"kurwa penicylina; kurwa
penicylina"

milczenie Seremeta rozlega się
w krzywdzie przędzy
nałożonej na wrzeciono
by rozpoznać czyrak

Stępień wodzi Wodeckim wzroku
Seremet powstaje wysiłkiem lub z nim

czwartek, 8 stycznia 2009

środa, 7 stycznia 2009

Dworzanin


Tuoczenie szaty " tłoczenie masła
pod pasek wkładamy garść słomy
liczne porównania tamują koper
marynaty jak młodzież na półkach
z odzieżą dostępną jedynie
dla pełnoletnich dla sklepu
z kurą nabitą na jajo " kura nie
dociera do gałęzi krzyku na której
rozwieszam pranie



Z "Wykładów o pozornym dostępie" (fragm. 2)

Mając w pamięci naczelnego wieży "dobrze, dobrze", jako implikację wyglądu przyjmujemy - "Jest takie Z dla którego KWIAT wynosi 4". Później już z górki.

niedziela, 4 stycznia 2009

Z "Wykładów o pozornym dostępie" (fragm.)


Przedmiotem badania jest ograniczenie idiomu "innymi słowy" warunkowanego przez pojęcie "kwantyfikatora". Pozorna trudność schematu wynika z jego podzbioru, jaki tworzą linie wydzielające przestrzeń obiektom znaczeniowym. "Innymi słowy": wobec "wokół" kołysze się - niczym pierścień planety - werbalizacja dostępu.

czwartek, 1 stycznia 2009

Co`

Cena, jaką widzę, odwróconą do góry nogami - jest fragmentem
ulotki reklamującej pizzerię. Wszystko leży na biurku i mam
stały ogląd. Dlatego warto zaufać faryzeuszowi oprowadzającemu
królewską karocę po pałacu.

Wiktuały.

Wierność.

Człowiek
LEOPARD
Człowiek



Wspinaczka pod górę skrywającą złoto. LEOPARD.

Wymysły. Człowiek LEOPARD Człowiek

Goście.

Karawana płaczu przechadza się alejką. Wyjątkowo ciemno.

`Co

Mówi Kozi:

"Półświadome kontakty z kobietami po tym gąszczu są ezoteryczne jak Bob Marley w metalowych slipach."

Mówi Podgórń:

"Jak nie ma przecinania i wypluwania mózgów to jest bardzo ciekawe."

Słuchają się nawzajem.
Nazywają rzeczy.
Poszukują procy.
Umysł nakładają jak kamień.
Płonący krzemień.
Kościec.
Kreskówka.
Podwieźć życie łapiące stopa.